Alejakto, ale co tu się…

A więc tak: ostatnio się witaliśmy po dłuższym niewidzeniu. I zapowiedziałem kilka słów wyjaśnień i opowieść co tu się w zasadzie w tym 2022-im stało.

No to jedziemy.

Chyba nie ma co opisywać tutaj moich perypetii z pierwszego kwartału, kiedy to spojrzałem na maila i zobaczyłem przypomnienie o ciągle trwającej zrzutce na *Fundację Wcześniak* w ramach #BiegamDobrze. Mojej zrzutce. Przeniesionej z poprzedniego startu w półmaratonie, który odpuściłem.
Okazało się, że zrzutka jest aktywna, a tym samym mógłbym w zasadzie wystartować w połówce w marcu. Long story short, po nieco chaotycznych przygotowaniach, truchtach po 7:20/km, łażeniu boso po śniegu na koniec wybiegań i innych dziwnych zdarzeniach, pobiegłem ten półmaraton. A wynik w granicach 1:52 okropnie mnie ucieszył.
A co zrobiłem potem? Poszukałem trochę pomysłów na trening pod półmaraton. No bo zemsta za pół roku – to był plan! Odkopałem swoje notatki z wykładów Mistrza Chabosa (pozdro!), skompilowałem kilka planów i pojawił się ON. Mój plan. 22 tygodnie. 3-4 treningi w każdym z nich.
Założenia? Dość typowe: podział na kilka okresów, periodyzacja raczej liniowa, bieganie nie za szybkie, ale w reżimie i dyscyplinie.
Część pierwsza: baza
Od kwietnia do mniej więcej końca maja wyglądało to dość typowo. Dużo treningu tlenowego, ale w raczej urozmaiconej formie – miks wybiegań z krótkimi przebieżkami, czasem siłą na podbiegach (sprinty max 200m), czasem dłuższymi odcinkami w tempie mniej więcej półmaratonu. Waga delikatnie spadała, trafiła się jakaś infekcja, czy dwie. Słowem – norma.
Miesięcznie od 100 km maju do 140 w czerwcu, z czego myślę, że 80% to tempo easy run – szału nie ma 😉
Waga od 77 w kwietniu do 75 w czerwcu.
Część druga: akumulacja
Na początku czerwca pobiegłem jedną milę na zawodach 1mila.pl, bo to super miting jest (o tym dlaczego – napisałem tutaj). Czas 6:35 nie nastrajał turbo optymistycznie, ale też nie było tragedii – od września 2021 lepiej o pół minuty, od czerwca 2019 gorzej o 20 sekund 🙂
W treningu long runy się wydłużyły, pojawiły się biegi tempowe i (jak się później okazało – gamechangery) fartleki z wielominutowymi odcinkami. Wpadł też bieg z narastającym tempem (np. 10km easy + 5km tempo). W czerwcu jeszcze nie za dużo w sumie tego biegania było, bo tylko 140km.
A potem pojawił się sezon urlopowy i zwariowałem. Normalnie wakacje to raczej by była mieszanka gonitwy za dzieciakami, spotkań ze znajomymi i odpuszczonych treningów. A tym razem lokalni Podlasianie z pewnym zdziwieniem obserwowali gościa wybiegającego na long run zamiast na plażę z leżaczkiem. W lipcu pojawiły się też tygodnie lżejsze mieszane z cięższymi (czyżby mikrocykle?). W cięższych tygodniach norma to mocniejszy akcent (np. podbiegi po longu albo szybki fartlek w seriach od 7 minut do jednej) i po nim kolejny long. W lżejszym – raczej same easy i kilka przebieżek na rozluźnienie.
Lipiec: 215 kilometrów! Sierpień: 200 kilometrów! W życiu tyle nie biegałem. Końcówka tego okresu treningowego wypadła mniej więcej na połowę sierpnia, kiedy to zaczęła się…
Część trzecia: sraczka przedstartowa
W notatkach mam „Bezpośrednie przygotowanie startowe”. Proste. Zjeżdżamy z kilometrów, robimy kilka sprawdzianów, trochę wytrzymałości tempowej i już. No to tak. Waga: 73 kilogramy. Pierwszy test to kilometrówka po krótkim easy. Do startu w półmaratonie zostały trzy tygodnie, a tu kilometr leci w 3:35! Ha! Tak szybko jak pięć lat temu.
W kolejnym tygodniu jeszcze easy runy, jeden tempo o charakterze semi-sprawdzianu (5 easy i 10 w tempie nieco wolniejszym od półmaratonu). Ta szybka dyszka weszła w 47 minut, a ja zgłupiałem. Ale jak to? Tak szybko? Dla pewności na dwa tygodnie przed półmaratonem, mając w kalendarzu test na dychę, zmieniłem plan i wróciłem na parkrun po chyba 4 latach przerwy. I pobiegłem w trupa. Na mecie 20:34, życiówka poprawiona o ponad pół minuty. Szaleństwo.
Po tych głupotach już nie świrowałem – ostatni long 18 kilometrów. Ostatni fartlek, ostatnie odcinki o zmiennej długości. Kilka easy runów, 2-go września rozruch z przebieżkami i…
Część czwarta: the półmaraton
Po części trzeciej byłem prawie pewien, że w półmaratonie stać mnie na wynik w okolicy życiówki z 2018. Wtedy było 1:40 bez kilku sekund. Teraz nocny praski zachęcał i zapraszał do szybkiego biegania. Trasa opisana jako szybka nęciła długimi prostymi, ale też mąciła trochę spokój fatalnymi nawrotami i fragmentem po ciemnych osiedlowych uliczkach z dziurami.
Tak czy inaczej. Trzymanie się pejsa na 1:40 to była moja taktyka. Po 12km, tuż koło domu, wydało mi się to trochę zbyt wolne. Piątka szybciej, bomba ok 18-ego kilometra i walka o życie na ostatnich odcinkach. Ach, cóż to była za przygoda :). Dobiegłem. Minutę szybciej niż RŻ. Cel na ten rok osiągnięty.
Część piąta: dogrywka
Co zrobić na starcie sezonu jesiennego, właśnie mając odhaczony życiowy sukces w połówce? Maratonu nie planowałem na ten rok, to ewidentnie nie te przygotowania. To może dyszka?
Tu z pomocą przyszła Fundacja Maraton Warszawski, organizując przy Maratonie bieg na dyszkę. Charytatywnie w ramach #BiegamDobrze! Idealo!
Trzy tygodnie, wakacje w treningu do połówki… Długopis w dłoń i projektujemy! Założenie było takie: 10 dni przed startem lecę na sprawdzenie 3 x 3 kilometry w tempie docelowym. Dookoła tego oczywiście kilka luźnych wybiegań (max 12km), jakiś fartlek (od 6 minut do minuty, ale to jest przefajny trening), kilka przebieżek.
Sprawdzian wypadł spoko, trójki weszły poniżej 13 minut (czyli tempo ok 4:20/km)… Czy to znaczy, że na dychę można jechać na 43:30? Zgłupiałem^2.
No nic, jeszcze jeden parkrun, już nie na takiej świeżości jak poprzednio, ale znowu w okolicy 21 minut, utwierdził mnie w przekonaniu, że trzeba celować raczej w życiówkę. Postanowiłem pobiec na 44 minuty. Waga: 71 kg.
Trasa 1. Pekao SA Warszawskiej Dychy to poemat. Jedyny zgrzyt to nieco szybsza pierwsza połowa dystansu. Ale w ogóle to brak dużych podbiegów, dłuuuuugie i równe proste, lekkie falowanie terenu na końcu, ale tak naprawdę to w pytkę szybka trasa. No to lecimy.
Pierwsze 3 kilometry dziwnie szybko, ok 4:20. Biegnie się świeżo, oddech całkiem ok, nic nie boli. Pomyślałem, że może warto spróbować utrzymać takie tempo… „A ch**, najwyżej będzie zgon”. To chyba najfajniejsza decyzja w tym sezonie. Piątka pykła w 21:20, ale jakoś tego nie skontrolowałem. O tym, że jest nieźle zorientowałem się po 7 kilometrach, kiedy przeliczyłem, że 4:15 w kolejnych trzech kilometrach wrzuci mnie na czas około 43:30. „Tego się nie da spie*****”.
Ośmy kilometr to najbardziej pofalowany kawałek trasy. 4:25. Tyle dobrego, że biegliśmy raczej w tłoku i w sumie się za kimś schowałem. Dziewiąty to już ogień, tempo 4:10 i Wisłostrada. Dziesiąty, kolejne przyspieszenie, strefa dopingu Fundacji Rak’n’Roll 500 metrów do mety… Wyłapał mnie Kamil kręcący doping w tej strefie, podbiegł ze mną kawałek, krzycząc coś o dobrym tempie i formie (piona!), a to szarpnięcie tempa o mało mnie nie zbiło z nóg 🙂
Ale dziesiąty wpadł poniżej 4/km, a ja na mecie tylko złapałem się za głowę i opuściłem z trzaskiem szczękę na glebę. 43:00.
Epilog
Biegowo to było niesamowite pół roku. Marzyłem o zbliżeniu się do poziomu życiówek z 2017/2018 roku. Dostałem nowe rekordy, lepsze o całkiem sporo. Odkryłem, że bieganie w legginsach jest spoko. Bieganie po godzinie 23 też jest spoko. Bieganie fartleków po 17 kilometrów jest spoko.
Wiecie czego zabrakło? Siłowni.
Ale kilka treningów z tego roku było naprawdę super:
* 5 easy + 10 etmpo + 5 easy
* fartlek: 2 easy, zabawa odcinki tempowe o zmiennej długości (9 minut do 1 minuty) z przerwą po 3 minuty w truchcie
* mały fartlek: 8 easy, odcinki 100m, 2o0m, 300m, 200, 100m z przerwą po 100m w truchcie
* 10 + 5 tempo
A jak do tego dojdzie siła… Strzeż się sezonie 2023. Na rok ze zmianą kategorii trzeba będzie naszykować coś specjalnego.