Lipiec w sumie wypadł dość optymistycznie, a jego zakończenie prawie tygodniowym pobytem na Mazurach było strzałem w dziesiątkę. Co prawda w podsumowaniu mogliście przeczytać, że jadę na urlop i nie będzie biegania. Jednak troszkę było.
Jeszcze w lipcu 15km rozbiegania po lesie, a następnego dnia, w totalnym ukropie: 10km do sklepu po piwo 🙂
Wyurlopowany wróciłem do Warszawy pełen optymizmu i dobrych chęci. I w związku z tym w sobotę nie pobiegałem, ale w niedzielę się odkułem robiąc dwudziestkę (w sumie przyjemnie, bez pośpiechu, w przyjaznych popołudniowych warunkach).
Drugi tydzień sierpnia zacząłem wtorkowym treningiem Reebok Run Crew, podczas którego zostaliśmy zaskoczeni burpees na rozgrzewce i wcale nie zostaliśmy zaskoczeni odcinkami po 200m na przerwie w 100m. Styrany do granic możliwości, ale wciąż zadowolony wróciłem do domu.
W czwartek wyszedłem robić rozbieganie, pomyślałem, że pobiegnę do Skaryszaka i tam się pokręcę. Ruszyłem żwawo, ale po kilometrze coś ścisnęło mnie w brzuchu. Próbowałem to ignorować, ale na dłuższą metę się nie dało. Ledwo wróciłem do domu, z żołądkiem w kosmosie. Trening odpuszczony.
W piątek odpoczywałem, a w sobotę poleciałem na rozbieganie. Udało się zamknąć całkiem sprawnie 14 kilometrów w tempie ok 5:25. Ciągle optymistycznie patrzyłem w przyszłość, może lekko pociągając nosem…
Niedzielne wybieganie przerzuciłem na poniedziałkowy wieczór. Zrobiłem powolne 20km, bez specjalnej spiny ani wysiłku. No, poza katarem. I kaszlem. Ignorując objawy choroby, we wtorek pojawiłem się na treningu Reeboka. Nie bez problemów przebiegliśmy te 8 cztery-setek. Moja grupa te odcinki biegała w mniej więcej 1:30, więc całkiem żwawo. Nie pomogło 🙁
W środę obudziłem się już poważnie chory. Infekcja zatok, steryd, w perspektywie antybiotyk, a za tydzień urlop, a za pięć tygodni maraton. No, Tomek, umiesz dobrać tajming. Brawo.
Cyferki wyglądały tak:
9 treningów
96 km
Zbyt mało.
PS. W ramach akcji #BiegajDobrze nasza zbiórka przekroczyła próg i otrzymałem numer startowy do maratonu. Świetnie.