Kolejny tydzień sierpnia… Do startów coraz bliżej, a ja mam coraz więcej wątpliwości, czy w ogóle to wszystko się uda. Szczęśliwie kryzys motywacji już za mną, kosztował mnie _tylko_ 10 dni przerwy w bieganiu, ale mam nadzieję, że nie odbije się to jakoś drastycznie na efekcie końcowym całego treningu…
Miałem na ten tydzień zaplanowaną jedną rzecz, która może być bardzo istotna w kontekście startu w maratonie – wybieganie powyżej 30km. O tym, co z tego wynikło, za chwilę…
Wtorek
We wtorek z reguły robiłem BNP. W tym tygodniu wyszedłem dość późno wieczorem biegać, nie za bardzo przemyślałem nawet jaki trening zrobić. Wiedziałem, że będzie około 1,5 godziny biegania. Wrzuciłem standardowe ostatnio tempo rozbiegania czyli ok 5:50-6:00 i ruszyłem.
Po 13km zwiedzania Gocławia i nowej kładki pod mostem Łazienkowskim uznałem, że pora wracać i pora przyspieszyć. Fajnie, że podniesienie tempa o 30 sekund na kilometrze na tym etapie nie sprawia problemu. Wyszło znowu BNP, 16km w 1:33.
Polar nagrodził mnie dodatkowo Running Indeksem na poziomie 61, co u mnie znaczy, że było bardzo dobrze.
Czwartek
Dzień akcentowy, mało czasu. Kalendarzyk podpowiada podbiegi, ale nie było kiedy pojechać na górkę na Agrykoli. Jadąc któregoś dnia z pracy widziałem, jak jakiś gość robi podbiegi na wiadukcie na Saskiej nad trasą Łazienkowską. W sumie dobry pomysł.
Podbieg ma około 100m, biegnąc w średnim tempie poniżej 4:00 można się na takim odcinku nieco zmęczyć. Fajny trening, 7 powtórzeń i można turlać się do pracy… Skłamałbym mówiąc, że to lekki trening i zadyszka po nim jest symboliczna, ale warto taki akcent zrobić.
Czuję, że odblokuje mnie trochę zarówno pod względem siły biegowej (podbieg!), jak i wydolności na wysokim tętnie, kiedy już będzie brakowało tlenu 🙂
Sobota
Zaspałem na parkrun 🙁
Jak to mówią u nas w biurze, „znowu k… nie pobiegałem” 🙁
Niedziela
Dzień testu! Pełen obaw wyszedłem po 19 z domu. Nastawiłem się na ponad 3 godziny biegania, ale cały czas miałem w głowie myśl, żeby nie przeszarżować, bo to kawał dystansu. I to chyba był błąd, bo ruszyłem powyżej 6:00 na km. To tempo dość mocno mnie zamuliło, dzięki czemu miałem okazję zapoznać się z nowymi dla mnie funkcjami ludzkiego umysłu 🙂
Ponieważ było późno, zrezygnowałem z jednej pętli od Siekierek do mostu Grota (ładnie sobie to rozplanowałem, plik GPX tu: https://1drv.ms/u/s!Aty9hPkQCwPFhqg9abfEtgCbRJT0kw) na rzecz 2-3 pętli dookoła Gocławia. Bang! Kolejny błąd.
Pierwsza dyszka nawet przebiegła ok, kluczenie po uliczkach i podwórkach w celu uniknięcia świateł dało dodatkowy efekt w postaci 2 km na pętli. I spoko.
Gorzej, że po 23 km znalazłem się w okolicach domu, mając w perspektywie albo powrót do domu, albo kolejną pętlę, czyli o jakieś 5 km za dużo w stosunku do pierwotnego planu. Wybrałem opcję pośrednią, czyli dokręcenie tych brakujących 9 km po okolicy (np. dookoła jeziorka Balaton).
I tutaj mój umysł włączył super-lenia.
Nad Balatonem myśli o zakończeniu treningu wróciły z większą intensywnością. Nie pomagało to, że byłem cały czas kilometr od domu. Po kolejnym okrążeniu jeziorka (800m), głowa postanowiła wyłączyć mi mechanikę biegu. Przestałem kontrolować tempo i to jak stawiam kroki. I nagle zaczęły boleć kolana.
Na chwilę przyspieszyłem, okazało się, że pary starczy spokojnie na dalsze bieganie. Puls miałem w normie, można było biec. Ale głowa już nie chciała. Po 26km uznałem, że to koniec i poczłapałem do domu. Nagle przestały boleć nogi :/
Dziwne.
Ale skoro coś takiego trafia mi się na wybieganiu, aż boję się pomyśleć co będzie na maratonie… Potrzebuję jakiegoś pozytywnego bodźca.