Tak, wiem, znowu niedzielne wybieganie nie pykło. Ale co zrobić, znalazło się za to miejsce dla kilku ciekawych treningów.
Poniedziałek
W końcu udało się pobiec w poniedziałek! Czekałem, aż A. wróci ze swojego treningu, dlatego pobiegłem tak późno, ale spoko, ważne że w ogóle się udało. Wyszła z tego powolna piątka na dużym luzie.
Tętno spoko (śr. 143), tempo zgodne z nazwą bloga, niepokoi tylko trochę człapanie – średnia kadencja ok 150. Ale to może kwestia zmęczenia weekendem 😉
Wtorek
Zgodnie z planem! Miało być 11 km i było, miało być człapane i też było 🙂
Pokręciłem się po GCW, wyczłapałem 11,5 km w tempie, że klękajcie narody (nie, nie napiszę jakim ;))
Środa
Null.
Czwartek
Dzień z akcentem! Tym razem tempówka, czyli luźne 2,5 km na rozgrzewkę, potem troszkę ponad 3 km w tempie półmaratonu (u mnie nieco ponad 5 m/km) i koniec czyli 10 minut uspokojenia do domu. Super fajny trening i do tego szybki, bo 40 minut 🙂
Piątek
Ustawowo wolny 😉
Sobota
Kalendarz napięty do granic możliwości, nie było kiedy wcisnąć treningu. Jakimś cudem udało się po drodze do teściów wyskoczyć z samochodu i zaliczyć szybkie 11 km. Tempo maratonu, upał, całkiem spoko. Kadencja wraca do przyzwoitości – ok 170.
Niedziela
Brak.
Podsumowanie
Konsekwencja, a w zasadzie jej brak. Szkoda gadać, trzeba się ogarnąć, bo cel coraz bliżej.