Poniedziałek
KOSZ! W końcu udało się i poszedłem. Omujborze, ale się tym jaram – to ostatnia gra zespołowa, która mnie nie stresuje, a ekipa jest sprawdzona, bo gramy razem już z 10 lat.
Tak, to jest genialny zamiennik poniedziałkowej piątki.
Wtorek
We wtorki wychodzą mi biegi z narastającą prędkością. Tym razem 14km. Super trening! Dziękuję Bartkowi z warszawskibiegacz.pl za pomysł, żeby dłuższe treningi kończyć w szybszym tempie. Strasznie fajnie to nakręca organizm na kolejne dni. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie przegiąć.
Udało się tak:
7 km swobodnego rozbiegania, luz, tempo delikatnie powyżej 6 min/km, tętno poniżej 140, serio luz.
4 km w tempie może maratonu (5:30), tętno już ok 150, fajnie.
ostatnie 3 km w tempie szybszym niż półmaraton (5:00) i do domu.
Genialny trening!
Środa
Szybka piątka dookoła osiedla. Ot, taka tempóweczka.
Czwartek
Zacząłem przestawiać treningi, bo w weekend wieczór kawalerski kumpla i coś mi mówiło, że w sobotę i niedzielę może być problem z bieganiem. Na szczęście w tym tygodniu wybieganie miało mieć tylko 16 km, więc udało się wcisnąć je na czwartek. 16 km w nieco ponad półtorej godziny, tętno na luzie. Ostatnie dwa km jakoś wyszy szybciej, ale to nic 🙂
Piątek
Ustawowo wolny
Sobota
Wolny na żądanie 🙂
Podpowiem, wyglądało to mniej więcej tak:
Niedziela
Wróciłem z kawalerskiego i, nie mam pojęcia jak, ale poszedłem biegać. Rety. Całkiem żwawe 9 km, choć mogłem wyglądać o tak:
Podsumowanie
Wow. To niedzielne bieganie wprawiło mnie w taki szok, że nie wiem. Chyba coś jest jednak ze mną nie tak, bo te skoki motywacji zadziwiają. I super!