Czyli plan się rozkręca…
Poniedziałek
Pustka. Nic. Null. Nada.
Wtorek
Sumienie powiedziało:
Skoro wczoraj miałeś pobiec 5, a nie pobiegłeś nic, dziś musisz.
No i super. Dzisiejsze 8 plus wczorajsze 5 dało 13 z groszami w lekko narastającym tempie. Szkoda, że Polar dał ciała i nie widać tego na mapce.
Środa
Raz, dwa, trzy, sumienie patrzy.
Czwartek
No i w ramach rewanżu za wczoraj, pykła powolna 20. W sumie nie wiem czemu. Zacząłem tempem rozbiegania, bo miałem w planie interwały, ale jakoś poszło, że turlałem się dwie godziny… Plus: tętno średnie 146, czyli u mnie całkiem całkiem. Tempo, jak w tytule bloga, 6:16.
Piątek
Zbieram siły na super weekend!
Sobota
Dawno nie byłem na parkrunie. Najbliżej mam do Skaryszaka, no to cyk. Truchtem do parku, potem ciśniemy piątkę do oporu (jest Ż!) i powrót truchtem.
Super. 5km w 22:40, takiego czasu jeszcze nie miałem. W sumie z truchtami bilans na 10km. Ale wieczorem coś nie grało…
Niedziela
Miało być wolne i długie wybieganie, była gorączka z anginą. I półtora tygodnia przerwy 🙁
Podsumowanie
Cały tydzień od czapy.
Plusy:
- niskie jak na mnie tętno na wybieganiu
- życiówka na 5km
Minusy:
- choroba
- oderwanie od planu