Tydzień 29 maja – 4 czerwca

Czyli plan się rozkręca…

Poniedziałek

Pustka. Nic. Null. Nada.

Wtorek

Sumienie powiedziało:

Skoro wczoraj miałeś pobiec 5, a nie pobiegłeś nic, dziś musisz.

No i super. Dzisiejsze 8 plus wczorajsze 5 dało 13 z groszami w lekko narastającym tempie. Szkoda, że Polar dał ciała i nie widać tego na mapce.

Środa

Raz, dwa, trzy, sumienie patrzy.

Czwartek

No i w ramach rewanżu za wczoraj, pykła powolna 20. W sumie nie wiem czemu. Zacząłem tempem rozbiegania, bo miałem w planie interwały, ale jakoś poszło, że turlałem się dwie godziny… Plus: tętno średnie 146, czyli u mnie całkiem całkiem. Tempo, jak w tytule bloga, 6:16.

Piątek

Zbieram siły na super weekend!

Sobota

Dawno nie byłem na parkrunie. Najbliżej mam do Skaryszaka, no to cyk. Truchtem do parku, potem ciśniemy piątkę do oporu (jest Ż!) i powrót truchtem.

Super. 5km w 22:40, takiego czasu jeszcze nie miałem. W sumie z truchtami bilans na 10km. Ale wieczorem coś nie grało…

Niedziela

Miało być wolne i długie wybieganie, była gorączka z anginą. I półtora tygodnia przerwy 🙁

Podsumowanie

Cały tydzień od czapy.

Plusy:

  • niskie jak na mnie tętno na wybieganiu
  • życiówka na 5km

Minusy:

  • choroba
  • oderwanie od planu