Kończymy powoli rok 2017. Biegowo to dla mnie najlepszy rok ever. Rok, w którym spełniłem swoje do niedawna skrywane marzenie o ukończeniu maratonu. Rok z życiówkami na dystansach od 5 do 42 km i progresem. I rok zakończony infekcją i kilkudniową przerwą od biegania…
A w liczbach wyglądało to tak:
- ponad 1300 przebiegniętych kilometrów
- 135 „wyjść na bieganie” czyli zarówno treningów jak i nazwijmy to startów
- 11 parkrunów
- 9 bitych życiówek (licząc od piątki na parkrunie aż do maratonu)
- chyba złamane 3 kilometry w teście Coopera
- 3 powiedzmy, że starty na dychę
- 2 ukończone półmaratony
- 2 zajechane pary butów
- 1 UKOŃCZONY MARATON!
Łyżki dziegdziu to:
- niezbyt sumiennie wykonany plan maratoński
- niezbyt sensownie ułożony wspomniany plan 😉
- za dłuuuugie roztrenowanie po maratonie 😉
- zbyt mały kilometraż w stosunku do zakładanych celów
- waga daleka od startowej
Aaale 🙂
To był świetny rok. Oby następny był jeszcze lepszy, bo plany są ambitne. I właśnie spełnienia wszystkich planów w 2018 Wam (i sobie też) życzę 🙂