Po sezonie, czyli co dalej?

To nie będzie jeszcze podsumowanie sezonu. Chyba. Rzecz ma się następująco: z początkiem października i świetnym (jak na mnie, oczywiście) wynikiem na Biegnij Warszawo, spojrzałem na progres, rezultaty i kalendarz. I zgłupiałem.
Bo straciłem pomysł na to co biegać dalej w tym roku.

Wiadomo, że:

a/ Na dychę w tym roku szybciej nie pobiegnę, więc odpuszczam Bieg Niepodległości

b/ Muszę znaleźć dobry (taki naprawdę dobry) plan na maraton, żeby zemścić się na trasie Maratonu Warszawskiego we wrześniu

 

Co robić dalej?

 

W październiku odpowiedź na to pytanie brzmiała: „nic konkretnego”. Dziwna sprawa. Nie chciało mi się już specjalnie biegać. Dość powiedzieć, że wyszedłem chyba trzy razy.
W listopad przyniósł jakąś dziwny powrót motywacji, więc kilka razy udało się przebiec. Na szczęście pod nosem (w parku Skaryszewskim) mam parkrun, to spore ułatwienie. Niemożliwe, ale byłem na PR pięć razy pod rząd!
Co do wyników to już w ogóle było bez sensu.

 

parkrun

 

Pierwsza sobota listopada i pierwszy parkrun z serii. No i sam nie wiem czemu i jak, ale było dość szybko. Odjąwszy wbiegające pod nogi psy i lekki tłok na trasie i rozwiązujące się sznurówki, biegło się super. Myślałem, że może za szybko, ale udało się utrzymać tempo do końca. I 21:52 czyli życiówka na 5km. Dziwne.

 

 

Minął tydzień, z okazji 11. listopada, wszyscy szybcy zawodnicy rozjechali się po kraju na Biegi Niepodległości. Na parkrunie zameldowało się 30 osób, czyli trzy razy mniej niż zazwyczaj. Zagadałem się z kolegą, przez co zostałem w pierwszej linii na starcie – w sensie nie zdążyłem stanąć bardziej z tyłu 😉

Efekt był taki, że kolega (Piotrek) poleciał pierwszy, a ja tak sobie za nim, nie wiedząc czy próbować się go jakkolwiek trzymać, czy nie. Odpowiedź brzmiała „nie”, bo w życiu nie utrzymałbym tempa 4:00, ale i tak było zabawnie, bo przez 3,5 km biegłem drugi.

Pod koniec 4. km było mi już dość wszystko jedno :), powoli traciłem Piotrka z oczu, a co gorsza usłyszałem kogoś za sobą. Facet uczepił się mnie, ale nie holowałem go długo. Nie zdzierżył mojego tempa, bo nie byłem za bardzo w stanie trzymać tego 4:10. Poleciał, a ja pomyślałem, że może byłaby okazja złapać podium. Podium w PR to rzecz niewyobrażalna i nieosiągalna dla mnie – normalnie jestem w gdzieś w połowie trzeciej dziesiątki, a żeby choćby wskoczyć do pierwszej musiałbym łamać 19 minut na 5km. Czyli nie.

 

Long story short, doturlałem się jakoś do mety, na finiszu odpierając jeden atak (chyba, albo ja tak zwalniałem, albo on przyspieszał 😉 ). Na mecie powitał mnie Piotrek, który nie dość, że pierwszy raz wygrał PR to jeszcze z oficjalnie najwolniejszym zwycięskim czasem w historii praskiego parkrunu 🙂
Ja trzeci, a czas, cóż… 21:29. Niemożliwe.

Nawet mnie w notce wymienili 🙂

 

Jeszcze krócej

 

 

Kolejny tydzień… Znowu PR, ale tym razem już spokojnie, bo wcześniej dowiedziałem się, że w szkole nieopodal odbędzie się test Coopera. Nawet byłem zapisany na konkretną serię. Nieśmiało myślałem o poprawieniu w TC tamtych GPSowych 2800m, więc ta poranna piątka naprawdę nie mogła być za mocna. Pykła poniżej 23 minut, czyli i tak bardzo przyzwoicie. A potem hop na rower i jazda do ZS „Łączności”!

 

 

W szkole dookoła boiska zrobili bardzo fajną bieżnię, co prawda od długości 250m, ale to nie problem. Ustawiliśmy się w siedmioro na linii startu, strzał i lecim! Kółko o długości 250m daje tyle, że okrążenia szybko się zlewają i w sumie nie wiedziałem ile zostało. Biegłem jak na mnie dość szybko, pewnie dałbym radę szybciej, ale zobaczywszy kolegę z expracy, musiałem jak ten głupek wydrzeć się „siema!” i machać rękami 😉

Pod koniec fafnastego okrążenia usłyszałem strzał oznaczający koniec biegu i dogonił mnie mój sędzia (tak, tak, każdy uczestnik miał swojego sędziego, ukłony dla wolontariuszy, którzy marzli, żebyśmy mogli mieć pomierzone odległości). Szybko ustaliliśmy gdzie byłem jak strzelali na koniec biegu i tyle. Miałem mieszane uczucia, bo na moje oko zabrakło mi z 20-30 metrów do 3km. Na dyplomie, który otrzymałem, mam wpisane 3005m, czyli jeszcze lepiej.

 

 

No, tego się w ogóle nie spodziewałem. To kolejny wynik, który zasiał zamęt i dezorientację. Możliwe, że prawdziwa jest opinia jakobym ciągle jechał na superkompensacji po maratonie… No nic, w przyszłym roku sprawdzę to jeszcze raz.

Tydzień później na parkrunie już nie było takich ekstrawagancji, niecałe 25 minut i tyle.

I listopad się skończył. Nastał nam grudzień, a ja zintensyfikowałem poszukiwania planu na przyszłoroczny maraton. Coś już mam, ale o tym już później…