Maj!
A w maju… W maju nie pobiegałem. Po kolei.
Zaczęło się zachęcająco. Mimo, że dużo wolnego, bo przecież majówka, udało się pobiegać. Zacząłem maj od rekreacyjnego krosiku z ojczymem – taki bonus do rodzinnego spotkania. W kolejny wolny dzień zaliczyłem luźne rozbieganie w absolutnym upale, ale za to przynajmniej nie w mieście, ale nad brzegiem Pilicy.
Sobotnie bieganie odpuściłem, ponieważ musiałem spakować się na wyjazd do Poznania. W końcu Wings for Life sam się nie przebiegnie.
W niedzielę najpierw jechałem pociągiem, potem biegłem pod Poznaniem, potem złapał mnie Adam Małysz, a potem znowu jechałem pociągiem – szczegóły tutaj.
Po upalnym wingsie dałem sobie kilka dni luzu i poszedłem biegać dopiero w czwartek. Zrobiłem spokojną dziesiątkę i pięć około-stumetrowych przebieżek na koniec. To chyba mój ulubiony rodzaj treningu, interwały na koniec przyjemnie odmulają nogi. Dwa dni później było spokojne rozbieganie – 12 kilometrów na luzie. Wydawało mi się, że po wingsie nie ma już śladu, ale nie starczyło mi sił na niedzielne wybieganie.
W wtorek chciałem pobiec trochę szybciej, wypadało około 12 kilometrów, więc pierwsze 9 pobiegłem w okolicy 5:15/km, a później trochę przyspieszyłem. To mój drugi ulubiony rodzaj treningu 😉 Szkoda tylko, że coś zaczęło się psuć.
Okazało się, że to coś to infekcja, która przyszła do nas prosto z przedszkola i wyłączyła z życia wszystkich… U mnie wymiar kary wyniósł prawie dwa tygodnie, więc biegania, basenu ani roweru nie było aż do końcówki miesiąca. W ostatnią niedzielę maja nieśmiało wyszedłem na trening i wykorzystując fakt, że nocowaliśmy w Raszynie, postanowiłem sprawdzić tamtejszą bieżnię. Długa przerwa dała o sobie znać. Stanęło na czterech rundach po 330 metrów w tempie ok 3:45/km. To miało być sprawdzenie, czy ta przerwa miała jakiś negatywny skutek. Owszem, miała. Efekty były opłakane. Zakończyłem miesiąc bez szybkości, zamiast biegać – człapałem, a oddechowo też nie wyglądało to za dobrze. Idealny prognostyk przed zbliżającymi się Amatorskimi Mistrzostwami Polski na Milę.
Ale o tym później.
Podsumowując. Maj nie dał mi zbyt wielu powodów do dumy. Jedyne dłuższe bieganie to Wings for Life, poza tym zaliczyłem chyba tylko 2-3 treningi, z których naprawdę byłem zadowolony. Na plan do maratonu nawet nie patrzyłem, bo w sumie chyba lepiej będzie teraz złapać trochę szybkości zamiast klepać kilometry. Z resztą te zawody na 1 milę to dobry pretekst. W czerwcu będzie lepiej!